Ironia losu.
Jego portal otworzył się pół mili od osady, którą stanowiło pięć drewnianych chat postawionych z cennego na Północy drewna i kilkanaście namiotów z wielorybich żeber obciągniętych skórą. Wielkie kotły, w których wytapiano sadło morskich olbrzymów, przykryto płachtami i zabezpieczono, setki stojaków, na których skrobano i konserwowano futra, bodło niebo, bezczynnie oczekując na rozpoczęcie nowej pracy. Cisza i spokój.
A powinien przywitać go gwar, ruch i tyle gotowanego foczego mięsa, ile zdołałby zjeść.
Poczuł to od razu, gdy przekroczył umowną granicę osady. Mrowienie w okolicach krzyża, drętwiejące opuszki palców, uczucie, że ktoś właśnie patrzy na twoje plecy, naciągając cięciwę do ucha. Cierpienie, dawno przebrzmiały krzyk, którego wspomnienie nadal tnie powietrze, ból i męka.
To były „dary” Bitewnej Pięści. Czuł Moc, tę krew w żyłach świata, czuł zarówno aspekty, jak i dzikie, chaotyczne Źródła. A nawet ten niezmierzony, niepojęty żadnym umysłem ocean poza nimi. Moc, aspektowana czy nie, poddawała się emocjom, pozwalała im się kształtować, ugniatać i rzeźbić. I „używana” w ten sposób, zostawiała ślad na skórze rzeczywistości.
Panował tu głód, a z tego głodu zrodziło się coś innego, mrocznego i paskudnego. Desperacja, gniew, nienawiść.
Zaatakowali go z trzech stron jednocześnie. Trzy owinięte w futra postacie rzuciły się na złodzieja, dwie wybiegając zza najbliższej chaty, trzecia wyskoczyła z namiotu za jego plecami.
Żadnego powitania, żadnych pytań, skąd jest i jakim cudem się tu znalazł; za to wszystko musiały mu wystarczyć trzy szerokie harpuny wycelowane w pierś i plecy.Ten atakujący z tyłu był pierwszy. Altsin nie patrzył na niego, nie musiał, uchylił się tylko płynnie, miękkim ruchem przepuszczając pchnięcia pod pachą. Złapał harpun tuż za grotem, złamał drzewce i wbił zębate ostrze w gardło mężczyzny.
Nawet nie zerknął na upadającego trupa.
Dwójka pozostałych napastników wrzasnęła jednym głosem, jednym ruchem uniosła broń i jednocześnie cisnęła w jego pierś. Patrzył spokojnie, jak oba harpuny płyną ku niemu przez powietrze: drzewca lekko wibrowały, groty, pokryte rdzą i krwawymi zaciekami, ciągnęły za sobą blade smugi. Tą bronią mordowano, a duchy zabitych wciąż lepiły się do żelaza.
Zrobił krok w lewo, złapał nadlatujący harpun za środek drzewca, okręcił się na pięcie i posłał go do właściciela. Ostrze pomknęło z powrotem z siłą większą, niż nadałby mu ją oblężniczy skorpion, uderzyło mężczyznę w pierś i rzuciło nim o ścianę chaty. Był martwy, zanim grot przyszpilił jego ciało do drewna.
Ostatni atakujący zamarł z dłonią na rękojeści na wpół wyciągniętego noża. Altsin przeżył już coś takiego, dawno temu, gdy pewien rzeczny półbóg próbował się dowiedzieć, z kim ma do czynienia. Wtedy czuł się, jakby opętała go jakaś siła, teraz jednak było to dla niego tak naturalne, jak kiedyś wkładanie ręki w niezawiązaną sakiewkę.